Dzień, jak co dzień w weekend... zwykła niedziela - wycieczka rowerowa.
Zapakowawszy picie, jakieś jedzenie, dzieciaka na fotelik rowerowy Taty ruszyliśmy "przed siebie"
Kilkadziesiąt kilometrów w nogach - bo mi się chce - bo nam się chce - bo wolimy-zamiast łazić po marketach bez celu i do kościoła... taka wycieczka...
Gdzieś w drodze.
M: Coś spadło...
T: Co spadło?
M: No to spadło...
Nawracają... szukają co spadło...
T: Co spadło?
M: Papierek po Mambie...
Szukali - nie znaleźli...
Kurtyna ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz